Kolejne świadectwo dotyczące Edukacji Włączającej otrzymaliśmy od uczennicy Liceum Ogólnokształcącego, której bardzo dziękujemy za niezwykle osobistą refleksję oraz podzielenie się czasem gorzkimi wspomnieniami. Życzymy również wszystkiego dobrego na dalszej drodze życia.
Zapraszamy do czytania oraz współtworzenia Cyklu – adres do korespondencji: ruchochronyszkoly@gmail.com
———————————————————————————————
Witam. Mam na imię Julita i dziś chciałabym przedstawić moje wspomnienia z czasów, gdy chodziłam do szkoły integracyjnej. Było to Liceum im. Cypriana Kamila Norwida w Kielcach. Niektórzy Państwo mogą znać to liceum i zaprzeczać jakoby było nie dostosowane, bo podsumowując moje wrażenia można tak powiedzieć, bo przecież były w tej szkole 3 osoby niewidome i około 2021 roku ukończył ją ostatni niewidomy chłopak.
Ten pomysł pojawił się u mnie i moich rodziców już we wczesnym dzieciństwie, kiedy uczęszczałam jeszcze do podstawówki w Ośrodku dla Niewidomych w Laskach. Byłam jeszcze mała i tęskniłam za byciem w domu, ale to normalne w psychologicznym rozwoju dziecka, które może nie dostrzegać pozytywnych aspektów takich placówek, bo jego rówieśnicy są z mamą i tatą. Z perspektywy czasu uważam, że przedszkole i wczesna interwencja (taki oddział dla dzieci w wieku 2 może 3 lat) wiele dały mi i moim rodzicom, którzy nauczyli się, jakie zabawy są dla mnie jako niewidomej rozwojowe, jak uczyć mnie czynności manualnych, których uczono mnie w przedszkolu.
Placówka, do której uczęszczałam i ponownie uczęszczam od 2021 roku zajmuje się nie tylko osobami niewidomymi i słabowidzącymi, ale i dziećmi ze sprzężeniami ruchowymi, czy upośledzeniem intelektualnym. Patrzono i patrzy się na wszystkie płaszczyzny rozwojowe dzieci i młodzieży, aby nawet jeśli są nie zdolni do życia samodzielnego mogli pomagać rodzicom w domu i mieć satysfakcję, że są potrzebni, a to zapobiega rozwojowi depresji. No tak – może ktoś powie, że co takie dziecko rozumie. Proszę mi wierzyć, że tak jest. Wiele razy, gdy zajmowałam się dziewczynkami z upośledzeniem, z poziomem rozwoju małego dziecka przy okazaniu ciepła i bliższym kontakcie rozmawiają z nami, nawet logicznie odpowiadając, a cierpliwie wychowywane szybko się uczą. Hmm … ktoś może powiedzieć – to takie pomieszanie poziomów. Czy ty coś teraz umiesz oprócz zajęcia się chorymi dziećmi? Tak, nasze szkoły podzielone są na placówkę szkoły podstawowej, liceum, technikum i zawodówkę, oraz szkołę św. Maksymiliana, gdzie uczą się chore dzieci i młodzież. A z dziewczynkami upośledzonymi miałam do czynienia raczej w weekendy. Jest też placówka dla osób głucho-niewidomych, co uważam jest dla nich perspektywą, gdyż tam uczą się sposobu komunikacji, którego być może nie znali, a pod okrzykami, którymi kiedyś się komunikowali kryje się utalentowana osoba. Możemy zobaczyć to w filmie “cisza i ciemność” o absolwentce Lasek.
No właśnie… Co z takimi osobami, gdy nasz rząd zlikwiduje specjalistyczne placówki? Nauka w hałasie, poszturchiwaniu, niezrozumieniu i dokuczaniu…
Teraz możemy przejść do czasu mojego pierwszego semestru klasy pierwszej liceum, bo tylko i aż tyle czasu tam spędziłam.
Już pod koniec ósmej klasy zaczęłam się obawiać jak to będzie. Czy ja się tam odnajdę? Jak będę przyjeżdżać? Co z moją zmorą – matematyką, z którą miałam problemy w specjalnej podstawówce, a co dopiero tu ?!! Nawet nie ma dla mnie podręczników!- dowiedziałam się na początku roku szkolnego. Spisałam tytuł podręcznika od pani wspomagającej i spytałam o niego telefonicznie w bibliotece na ulicy Konwiktorskiej w Warszawie. No właśnie, przecież w Kielcach nawet nie ma biblioteki Braill’owskiej! Nie miałam wtedy jeszcze laptopa, ani iPhone’a, które mogłyby posłużyć mi jako pomoc w nauce, tak jak to było z osobami niewidomymi, które uczęszczały poprzednio do tego liceum. Oczywiście pytałam o to jaki sprzęt byłby dla mnie najlepszy i uzyskiwałam różne odpowiedzi. W końcu nie znałam się na tym… Na szczęście miałam jednak kontakty z moją koleżanką, która uczęszczała do liceum specjalistycznego w Laskach, która dużo opowiadała mi o tym jak się uczą i co robią. A ja, ja byłam do tyłu! Pierwszy dzień w szkole był dziwny. Nie mogłam się zaaklimatyzować i wiadomo, nie znałam nikogo z klasy. Na lekcjach organizacyjnych było różnie. Na religii ksiądz walnął młotkiem w stół przytaczając nam jakieś porównanie o wbijaniu wiedzy, ale nie mówił na głos, że „teraz będę wyciągał młotek”. Kiedy uderzył w stół, bardzo się wystraszyłam. Warto wspomnieć, że ja mam zaburzenia depresyjno-lękowe, które wtedy bardzo mi się nasiliły. Ale myślę, że bardziej zadziałało tutaj to, że jestem niewidoma i nie wiedziałam co się dzieje. Po tej sytuacji poprosiłam mamę o wypisanie z religii i chodziłam na etykę, na której nauczyłam się faktycznie wielu rzeczy, a nauczyciel był sympatyczny i wyrozumiały. Uczył mnie też filozofii, odpytywał mnie zamiast kazać pisać klasówki. Jednak nie pozwalał mi pisać na filozofii i również prosił uczniów o wysyłanie mi zdjęć. Moje przedmioty rozszerzone prowadzone były przez nauczycieli o odmiennym podejściu do mnie. Pani od historii bardzo pasjonowała się tym przedmiotem i dyktowała nam bardzo duże notatki, a ja pisząc na maszynie przeszkadzałam uczniom, szczególnie koleżance z aspergerem siedzącej obok mnie. Co prawda pani powtarzała zdania wiele razy, ale i tak nie wszystko mogłam zapisywać. Uczniowie pracowali też na mapach, a ja nie miałam wyobrażenia o krainach starożytnej Grecji itd. Poza tym mieli podręcznik i zapewne to, co dyktowała pani, mam wrażenie, że głównie dla mnie tak było, przez co traciliśmy lekcje. Z kolei z angielskiego też nie miałam podręcznika, a tam opieraliśmy się głównie na nim. Nie raz było tak, że pani prosiła, abyśmy zrobili jakieś ćwiczenia, a że polegały one z reguły na wypełnianiu luk uczniowie spytani o wyniki mówili jeden wyraz, np. w pierwszym mam „have”. Ja tylko przepisywałam. A jeśli miałam pracę domową dostawałam zdjęcie poleceń z podręcznika od nauczycielki wspomagającej.
Ogólnie przesyłanie mi zdjęć było częstym zjawiskiem. W czasie „pandemii” nic nie pisałam, np. na lekcjach biologii. Musiałam siedzieć w domu i mama dyktowała mi wszystko, co mi wysyłano. Czasem było tak, że uczniowie nie wysyłali mi materiałów, więc robili to nauczyciele. Na każdym przedmiocie był nauczyciel wspomagający, ale na lekcjach online zwykle nie angażowali się w pomoc niepełnosprawnym uczniom. Po jakimś czasie zdecydowałam się na to, aby na przedmioty ścisłe przyjeżdżać do szkoły i po ustaleniu z dyrektorem tak się stało. Nie wniosło to jednak wiele, gdyż i tak nauczyciele musieli pisać uczniom na tablicy treści lekcji. W czwartki było tak, że pierwszą lekcją była chemia, na którą przyjeżdżałam do szkoły. Z kolei czwarta była matematyka, więc nie opłacało mi się jechać do domu na wieś 20 km od Kielc, więc byłam na historii w sali z nauczycielem wspomagającym, a na Teams łączyłyśmy się z nauczycielką główną i to ona prowadziła lekcję. Potem była geografii. Też siedziałam z panią wspomagającą w sali połączona na teamsach. A potem matematyka w sumie podobnie. Poza tym bywało, że nauczyciel główny nie wpisał mi obecności, bo podczas gdy ją sprawdzał rozpakowywałam maszynę, a pani włączała komputer. Na matematyce uczniowie mieli podręcznik, a pani pisała szybko na tablicy. Nasza wychowawczyni odzywała się często w sposób grubiański i miałam wrażenie, że się na mnie uwzięła i mogła sobie pozwalać, bo byłam z nią sam na sam. Kiedy okazało się, że mam zagrożenie z matematyki i spytałam, jak mogę poprawić oceny odpowiedziała: „Julita weź lepiej sobie kanapkę zjedz, odpocznij, bo i tak nie zdasz”. Skończyło się na tym, że gdy udało mi się umówić na zaliczeniową pracę po feriach, a dokładnie o zrobienie jej przez test portal po kontakcie z panią z Fundacji Szansa dla niewidomych pojawiła się nadzieja. Przysłaną pracę zrobiła za mnie dziewczyna, która później została moją korepetytorką i dostałam dwóję. Pani wspomagająca na matematyce podchodziła do pozostałej czwórki niepełnosprawnych, którzy mieli podręczniki i dobrze sobie radzili, a gdy ją wołałam nie podchodziła, przez co miałam zapisane dużo mniej niż reszta klasy. Czasem, gdy miałam napisane naprawdę mało wysyłano mi zdjęcia i siedziałam w domu przepisując lekcje, przez co męczyłam się zanim odrobiłam pracę domową. I albo odrabiałam ją w nocy, albo nie robiłam wcale. Odrabianie w nocy też było trudne, ponieważ ktoś musiał przepisać pracę na mój telefon, żeby wysłać nauczycielom na maila. Sprawdziany były na test portalu, więc siostry czytały mi pytania. Czasem, choć to niechlubne, szukały w Internecie odpowiedzi i uzupełniały za mnie.
Fizyki uczyła pani główna i wspomagająca, którą była nasza wychowawczyni, ale nie było lepiej. Kiedy były zadania wszystko widniało na tablicy i pani mówiła: „wektor biegnie w ten sposób”. Gdy dopytywałam, nikt nie słyszał i pani mówiła: „przejdźmy do kolejnego zadania”. Na chemii w czasie lekcji online siedziałam z panią wspomagającą i łączyłam się z panem głównym. Pani nie znała Brailla, a denerwowała się, że reakcje chemiczne nie są pisane w jednej linii. Sprawdziany polegały na narysowaniu wiązań, oczywiście na test portalu, ale po napisaniu do pana nie musiałam go pisać. Pani wspomagająca wysyłała mi zdjęcia notatek i je przepisywałam.
Pozwólcie, że nie będę opowiadać o niektórych przedmiotach, bo mechanizm był podobny. W końcu muszę odpowiedzieć, dlaczego tak czepiam się tych zdjęć, bo ktoś może pomyśleć, że przecież ktoś chciał mi pomóc. Ale to nie było dobre, gdyż po pierwsze nie miałam satysfakcji, bo nic sama nie robiłam i słyszałam, jak siostra rozmawia ze swoim wtedy chłopakiem, że musi znów mi pomóc. A po drugie to, co było na tablicy było napisane w sposób przekazu dla widzących.
Na informatyce pani włączała filmiki na YouTube nie związane z informatyką, albo wysyłała filmik odnośnie HTML’a. Uczniowie w tym czasie zakładali strony na Internecie i robili różne projekty. Oceny dostawałam na podstawie odpowiedzi ustnych. Na w-f-e podczas lekcji online dostawaliśmy quizy, które musieliśmy wypełnić, a ja wielu rzeczy nie wiedziałam, np. o piłce nożnej, a więc moje siostry ściągały odpowiedzi z Internetu. Z kolei, gdy chodziłam do szkoły pomagano mi ćwiczyć. Jedna koleżanka musiała być przy mnie i np. podtrzymywać, bo pan wymyślał ćwiczenia typu leżenie przewrotne. Musiałam też podrzucać piłeczkę, tak jakbym grała w siatkówkę. Oczywiście stała ze mną wtedy jedna dziewczyna, a potem pan poprosił o dołączenie jeszcze drugą. Jedna z nich rzucała piłkę faktycznie do mnie, a druga tak, abym nie złapała. Co prawda ta pierwsza ją ochrzaniała i coś sobie pokazywały gestami, ale ja i tak nic z tego nie rozumiałam. Był to też intensywny czas z racji tego, że były to strajki kobiet, gdy uczniowie protestowali i nie było ich na lekcjach. Pewnego dnia jedna z koleżanek zapytała mnie, dlaczego nie protestowałam i nie byłam na strajku. Ja nic nie odpowiedziałam, więc druga odpowiedziała: „bo jest ślepa i w sumie to jej dotyczy”.
Dziewczyny oczywiście nie miały edukacji o tym jak pracować z niewidomymi, dlatego też podczas przebierania na w-f pytały mnie czy mi nie pomóc i czy umiem się sama ubierać, czy umiem trafić do toalety i umiem sobie w niej poradzić. Zaprzyjaźniłam się z jedną z dziewczyn z klasy, która miała aspergera. Ona mnie zaprowadzała do różnych sal i raz gdy byłyśmy po lekcjach i musieli odebrać nas rodzice lub wracali niektórzy sami powiedziała do pani woźnej: „Proszę Pani, Julita musi tutaj poczekać zanim przyjdzie po nią opiekunka”.
Do szkoły nie przemieszczałam się sama ani z niej nie wracałam, z racji na niebezpieczeństwo na drodze w naszej wsi, gdyż była tam dziura w chodniku. Mama interweniowała i pisała różne prośby do wójta, ale to nie za wiele poskutkowało.
Co do spraw klasowych uczniowie mieli dyżury prowadzenia mnie. Codziennie ktoś inny musiał to robić. Było to przykre zarówno dla nich, jak i dla mnie, bo wiedziałam, że oni się ze mną nie zaprzyjaźnią, że tylko chodzą ze mną, bo muszą. A oni traktowali mnie jak kulę u nogi. Słyszałam przecież jak co dzień mówili: „Ej, to ty ją dziś prowadzisz? No niby ja mam dziś dyżur, ale ty nie możesz tego zrobić? No nie mogę. A czemu? No weź, nie będziemy teraz o tym rozmawiać”. To jedna z przykładowych rozmów w szkole.
Miałam też zajęcia rewalidacji, które nie pomagały mi za wiele, chociaż pani próbowała nauczyć mnie trafiać do mojej szafki. Właściwie to głównie czytałam jakieś książki albo robiłam coś z plasteliny. Gdy były lekcje online rozmawiałyśmy przez telefon o różnych rzeczach, więc w sumie nie było to nic naukowego. Starałam się też korzystać z zajęć proponowanych mi przez Związek Niewidomych, np. z zajęć orientacji przestrzennej. Ale i ona nie obejmowała pełnego zakresu nauki, gdyż polegała na przeprowadzeniu mnie przez ulicę przez panią orientalistkę, „bo to niebezpieczne”. Ale przecież muszę się takich rzeczy uczyć!
Relacji z uczniami też nie miałam najlepszych. Za bardzo nikt nie chciał ze mną rozmawiać, czasami na przerwach się zdarzało. Mówili też o różnych rzeczach, których nie rozumiałam i pisali o nich na grupie klasowej. Mam wrażenie, że trochę mnie nie lubili, ale to przez brak edukacji raczej. Jedna z dziewczyn spytała mnie, czy to że nie widzę to znaczy, że widzę na czarno bo widzę ciemność? Odpowiedziałam, że nie widzę nic, ponieważ gdybym widziała ciemność to widziałabym obiekty, ale nie rozróżniałabym ich kolorów. Nerwy wzrokowe wyglądają jak takie kabelki, które są podłączone do potylicznej części naszego mózgu. Jeżeli ktoś nie widzi to albo są zerwane, albo tak jak w ładowarce np. w jednym miejscu są naderwane przez co do reszty synaps nie może docierać wrażenie wzrokowe.
Poza tym myślę, że osobom niepełnosprawnych w takiej szkole może zrodzić się poczucie takiej bezradności połączone z postawą roszczenia, bo „ktoś musi mi pomóc”. Moi rodzice przyjeżdżali też na wezwania pani psycholog, pedagog i wychowawczyni, bo byłam smutna i chyba to widziały.
Podsumowując myślę, że posyłanie osób niepełnosprawnych do tego typu szkół, które mogą nawet i być przystosowane według powszechnej opinii, jest błędem, ponieważ nie nauczą się one potrzebnych rzeczy.
Muszę zrobić też adnotację do jednej z moich wypowiedzi, mianowicie, że Laskach mimo wielu osób, które były na coś chore patrzy się na wszystkie płaszczyzny, i to jest dobre. Jednak w tej szkole nie patrzono w ten sposób na to. Jeżeli nie ma dostosowania, to nie wpychajmy tam różnych chorych osób, ponieważ dla nich jest to złe, może też szkodzić opinii szkoły, ponieważ ktoś może wystawić świadectwo. No i zdrowi uczniowie, którzy też mogą mieć z tego powodu ślad na psychice, bo nie mogą się nauczyć, bo poziom nauki musi być dostosowany do dzieci chorych. Poza tym lepiej jeśli będzie więcej szkół, ale dostosowanych mogących lepiej pomóc.
Zapomniałam nawiązać do rzeczy, które były mi odebrane w integracyjnym liceum. Chodzi np. o zajęcia dodatkowe, które po szkole pomagały nam realizować swoje pasje, a także wzbogacać umiejętności. Ja w ośrodku w Laskach uczęszczam na zajęcia z gry na flecie. Kiedyś będąc w szkole muzycznej także uczyłam się grać na fortepianie, śpiewałam w chórze, uczyłam się zapisu nut oraz chodziłam na kształcenie słuchu i audycje muzyczne. Jak to zbuntowane małe dziecko trochę byłam przeciw chodzeniu do szkoły muzycznej, ale z perspektywy czasu nauczyłam się czegoś nowego. Rozwijałam po prostu swoje szare komórki, no i uzyskałam dyplom, który może mi się przydać może w dostaniu się na jakąś uczelnię.
Z zajęć usprawniających uczęszczałam na basen oraz rehabilitację ruchową, na którą może uczęszczać każdy uczeń. Rehabilitacja jest darmowa i dostosowana do wad postawy i potrzeb zupełnie za darmo. Zajęciami, które na pewno ułatwią życie i nauczą nas zwyczajnych czynności, które dzieci widzące podpatrują może od starszych, są zajęcia kulinarne, kurs opieki nad dziećmi, który normalnie kobiety, jeśli uznają za konieczne kupują za duże pieniądze. Ktoś powie: „No tak, przecież można realizować swoje pasje zapisując się do szkoły muzycznej będąc w szkole integracyjnej czy zwykłej masówce!”. Ale za takie przyjemności płaci się krocie. Poza tym jak już wspomniałam zajęcia, które były nam potrzebne takie jak Orientacja Przestrzenna nie zawsze obejmowały pełen zakres tego, co powinniśmy umieć, a zajęcia z opieki nad dziećmi czy gotowania nie byłyby nam przekazywane tak jak powinny. Rzeczywistość internatowa, choć może czasem ciężka, z perspektywy czasu widzę, że ma nas wzbogacać przez naukę umiejętności codziennego życia. W starszych grupach pranie, prasowanie, odkurzanie itp. Wszystko stopniowo, bo w młodszych wiązanie butów, w przedszkolu nauka ubierania się, czy wykonania innych czynności dnia codziennego. Patrząc tak lapidarnie na cały zakres dyżurów pełnionych w internacie dostrzegamy też, że po prostu uczymy się pewnych zasad życia z innymi ludźmi, a także dbania o swoją przestrzeń.
Internaty i szkoły współpracują także z różnymi fundacjami dla niewidomych, które podsuwają nam różne nowinki elektroniczne czy inne technologiczne wynalazki służące nam niewidomym. W szkołach dla widzących raczej się tak tym nie interesują.